Wg mnie caly ten huk, ze piractwo sie rozrasta i jest fe, opiera sie na tym, ze album gwiazdy X (nie mylic z artysta) mial byc hiciorem i sie sprzedac, a tu wyszla kupa, bo brzmi tak samo jak 1300 2400 innych podobnych tworow. Wiec najprosciej zwalic na piractwo. Bo gdyby wszystko, co sie obecnie nazywa muzyka, reprezentowalo jakis poziom artystyczny, to pewnie nie byloby problemu ze sprzedaza. A tak mamy wiecej gosci, ktorzy chca cos opchnac, niz tych, ktorzy chca/moga cos kupic, bo przeciez teraz sa rowne szanse i nawet Mandaryna moze "spiewac".
Moze nie mam calkowitej racji, ale troche na pewno
Pomyslcie: inwestowanie w szit przynosi tylko straty, bo nikt nie kupuje byle czego, ale zeby wyjsc z podniesiona glowa zwala sie wine na piractwo, po czym podnosi sie ceny plyt, zeby to sobie odbic... wtedy tym bardziej nikt nie kupuje, bo jest za drogo... piractwo zaczyna sie naprawde rozwijac i powstaje wesolo toczace sie bledne kolo.
No, a sztuka przeciez broni sie sama i jesli cos sie komus naprawde spodoba, to przeciez to kupi... tylko, ze teraz musi miec pewnosc, ze to, co kupuje rzeczywiscie jest sztuka.
Hmm.. fajna teoria, nawet prawdopodobna