Ja sobie muszê ponarzekaæ, to mi ul¿y mo¿e...
Jak dobrze wstaæ... ju¿ siê przyzwyczai³am, ¿e w poniedzia³ki wstajê nieludzko wcze¶nie, wiêc ok. Nowy tydzieñ mia³ siê równaæ realizacji nowego postanowienia, mianowicie takiego, ¿e nie bêdê je¼dziæ metrem rano. Posz³am na tramwaj, a tam... nie ma tramwaju. Wszystkie mi zdjêli, bo wymieniaj± tory. Przewspaniale. Przespacerowa³am siê zatem na kolejny przystanek, z nadziej±, ¿e mityczna punktualno¶æ poranna linii 222, doje¿d¿aj±cej pod bramê Uniwersytetu, ma swe ¼ród³a w prawdzie. Otó¿ nie ma. A Krakowskie by³o (jest) dzi¶ jeszcze zamkniête dla ruchu, tak wiêc nie wysiad³am pod bram±.
Z dalszych nieszczê¶æ, to okaza³o siê, ¿e pan botanik jednak da³ radê przyjechaæ na zajêcia (a jedzie z Krakowa, wiêc wszyscy mieli nadziejê, ¿e jednak nie dotrze), a kolega zapomnia³ przynie¶æ mi ksi±¿ki (w sumie to taka ceg³a, ¿er mu siê nie dziwiê ;P)
Po po³udniu, po zajêciach, które mam u siebie w instytucie, mia³am i¶æ na lektorat. To tyle, co wyj¶æ z Kampusu i przej¶æ na drug± stronê Krakowskiego. Nie do¶æ, ¿e lunê³o, i wysz³am tak, ¿eby zd±¿yæ na styk, bo nie zapowiada³o siê, ¿eby mia³o przestaæ, w zwi±zku z czym wyl±dowa³am w rzece chodnik-przy-Obo¼nej po kostki w wodzie, to jeszcze okaza³o siê, ¿e na drug± stronê Krakowskiego Przedmie¶cia nie przejdê, a w ka¿dym razie nie w najbli¿szym czasie. Deszcz oczywi¶cie ci±gle pada³ i wlewa³ mi siê do butów. W balerinkach by³am, co spotêgowa³o dramat.
Ostatecznie zdecydowa³am siê nie i¶æ na jêzyk, tylko do domu
Ul¿y³o mi