Moja krótka relacja:
Koncert okaza³ siê jednym z najlepszych koncertów Opeth, na jakim mia³em przyjemno¶æ byæ. Powiedzmy tak - w ci±gu ostatnich kilku lat je¶li by³em na ich koncercie, to by³o tak sobie - bez specjalnego sza³u. Nuda niemal¿e. Tym razem jednak mnie porwali, oj tak.
Zacznê jednak od supportu czyli francuskiej grupy Alcest. Mam dziwne wra¿enie, ¿e ju¿ siê z nimi spotka³em podczas zg³êbiania postrockowych klimatów. Zespó³ tworzy naprawdê przyjemne po³±czenie postowych melodii z growlem i solidnym naparzaniem w sprzêt. Zrobili dok³adnie to, co powinien zrobiæ support - zareklamowali swoj± twórczo¶æ rozbudzaj±c apetyt muzyczny przed daniem g³ównym.
Umówmy siê, ¿e olewam dwa pierwsze kawa³ki. Nowa p³yta nie dotar³a do mnie jeszcze w stopniu pozwalaj±cym cieszyæ siê z grania jej fragmentów na koncercie, choæ muszê uczciwie przyznaæ, ¿e wersje koncertowe sprzedaj± siê znacznie lepiej ni¿ ich albumowe wersje. Potem nadszed³ Bleak i zrobi³o siê ju¿ ca³kiem przyjemnie - utwór zagrany z energi± typow± dla ich koncertów sprzed dekady. To jednak by³ dopiero przedsmak. Prawdziwej euforii dozna³em, gdy us³ysza³em pierwsze d¼wiêki nastêpnego utworu. Nawet teraz, gdy wspominam sobie koncert, to znów dostajê ciary na my¶l o tym, ¿e w koñcu dane mi by³o dowiadczyæ The Moor na ¿ywo. Nie wiem, mo¿e ju¿ kiedy¶ grali to na jakiej¶ trasie, ale albo by³o to dawno temu, albo nie mia³em przyjemno¶ci uczestniczyæ w owej trasie. Faktem jest, ¿e mia³em ochotê wyskoczyæ z siebie podczas tego utworu. Orgazm audialny. Potem nie by³o gorzej, gdy¿ zabrzmia³ Advent - wspania³e przej¶cia i zmiany nastroju, wszystko idealnie. Dodaæ nale¿y, ¿e klawiszowiec udziela³ siê oszczêdnie, ale adekwatnie. Pierwszy raz mia³em wra¿enie, ¿e oba utwory z klawiszami brzmi±... pe³niej. Pó¼niej nast±pi³a ³agodniejsza czê¶æ koncertu czyli Elysian Woes i Windowpane. Pierwszy jak dla mnie bez historii - nie lubiê tej nowej maniery u Mike'a. Windowpane zacnie, jak zwykle. Potem nast±pi³ Devil's Orchard. OOOOooookeeeeej! Wyrzuæcie wersjê z p³yty z pamiêci. Nie ma jej i nigdy byæ nie powinno. To wersja koncertowa definiuje ten utwór. JA. PIER. DZIE. LÊ. Tylko jedno s³owo dobrze oddaje ten utwór: MOC. Naprawdê brak mi lepszych s³ów by opisaæ mój opad koparki - zdecydowany kulminacyjny moment koncertu, choæ przecie¿ zaraz po nim by³y równie mordercze dzie³a. To drugi (po The Moor) kawa³ek, który pomóg³ uplasowaæ ten koncert na szczytowej pozycji w moim prywatnym rankingu wykonów Opeth. Chapeau bas. Nastêpuj±cy pó¼niej April Ethereal, którego przecie¿ kocham, nie by³ w stanie konkurowaæ z poprzednikiem. Warto jednak nadmieniæ, ¿e April zosta³ zagrany w bardzo ciekawy sposób. W przypadku Opeth wszyscy s± przyzwyczajeni do tego, ¿e na koncertach wszystko jest grane niemal identycznie jak na p³ycie - solówki to przecie¿ nie popisy, tylko integralne fragmenty linii melodycznej i nie godzi siê ich zmieniaæ. Tutaj zespó³ pierwszy raz powa¿nie zerwa³ z trzymaniem siê zgodno¶ci z albumami i centraln± czê¶æ utworu zagrali... no po prostu inaczej. Trudno to opisaæ - robili pauzy tam, gdzie ich wcze¶niej nie by³o, tu przeci±gnêli, tam przerobili. I co najlepsze - wysz³o to naprawdê dobrze - s³ucha³em z zaciekawieniem, ale i przyjemno¶ci±. Pó¼niej Lotus Eater, który jak dla mnie by³ tylko ¶cian± d¼wiêku - jak wcze¶niej wszystko dobrze gra³o, tak tu nie by³em w stanie rozró¿niæ d¼wiêków, bo nad wszystkim górowa³ dudni±cy bas. Grand Conjuration ju¿ trochê lepiej, ale dalej mia³em wra¿enie, ¿e d¼wiêkowiec nie do koñca naprawi³ to, co zepsu³ przed poprzednim utworem. Na bis Deliverance, czyli fantastyczne zakoñczenie przecudnego koncertu.
Je¶li kto¶ nie przyszed³, to naprawdê ma czego ¿a³owaæ. Mike w ¶wietnej formie (chyba siê doleczy³ - growl by³ naprawdê w porz±dku), zespó³ tryska³ energi±, konferansjerka jak zwykle rubasznie zabawna. Fragmenty muzyki westernowej tudzie¿ Simon&Garfunkel jako przerywniki miêdzy utworami, a na koniec przed bisem "wycinanka" Fredrika - no cud miód.