Co do zakładu Pascala: ktośtam kiedyś dość sensownie go obalił... (Z drugiej strony, jeśli Bóg jest wszechmogący, to chyba wie, kto wierzy bo tak, tak szczerze i bezinteresownie, a kto dla korzyści więc gadanie, że to cynizm nie ma raczej sensu.)
No, ale mamy wolny wybór, a czy dokonaliśmy dobrego, to się okaże później (jak zwykle zresztą; jakie to urocze ;P)
Jeżeli Bóg miałby być taki, że wynagradza jedynie wiarę w Niego, a karze tych, którzy nie wierzą [nie mając k'temu silnych podstaw], choć dopuszczają możliwość jego istnienia [bo do wiary w nieistnienie również nie ma podstaw], to ja takiego Boga nie chcę znać.
Jak się ma sprawa z Bogiem chrześcijańskim? Bo z jednej strony [wg chrześcijaństwa] "poszukiwanie Boga" nie jest niczym nagannym, ale chyba po cichu zakłada się, że owe poszukiwania mają prowadzić do ostatecznego uwierzenia, a to godzi w akapit wyżej.
Mam jeszcze garść faktów na temat ślubów kościelnych niewierzących z katolikami (z pierwszej ręki)
1) Co do brania udziału w "szopkach" (nie chce mi się znajdować cytatu): w tym przypadku ślub to nie jest msza, nawet nie nabożeństwo, całość jest bardzo skrócona, żeby nie stawiać niewierzącego w niezręcznej sytuacji
2) Przysięga małżeńska składana przez niewierzącego jest zmieniona, nie ma w niej odniesień do Boga (logiczne)
3) Jedyne co musi niewierzący to podpisać dokument, w którym między innymi zaznaczone jest, że nie będzie przeszkadzał jeśli dziecko będzie chciało chodzić do kościoła itd. Uwaga, nie ma wychowywać dziecka w wierze katolickiej, ale ma nie przeszkadzać. Innymi słowy, szanować wybór dziecka (obowiązek chyba każdego rodzica, niezależnie od wyznania).
O, to faktycznie dość dobrze i tolerancyjnie to jest pomyślane. Ale... [czytać niżej]
jest jeszcze inna kwestia: można to odebrać tak, że jeśli ktoś się broni rękami i nogami przed ślubem, to znaczy, że tak naprawdę nie kocha albo nie jest pewny i nie chce niczego przyrzekać (choćby nie "przed bogiem" jeśli nie wierzy, ale tak po prostu drugiej osobie), ergo - już na starcie chce sobie zostawić furtkę do odejścia przy najbliższej możliwej okazji (i nie mówię tu, że to niedopuszczalne, różnie w życiu bywa, ale jeśli już na samym początku dochodzi do takich podejrzeń, to chyba jakikolwiek związek zaczyna mieć niewielki sens).
[
pomijając pogrubiony tekst:] Otóż to! Przyrzeczenie pozostania razem aż do śmierci jest straszliwie odpowiedzialne, a dla człowieka dorosłego rzekłbym, że nieroztropne. W uczucie dozgonne wierzyłem przed i w czasie mojego pierwszego związku. Jego koniec mnie nauczył, że człowiek
nie jest w stanie przewidzieć przyszłości swoich uczuć [choć akurat nie moje wówczas uległy zmianie]. Nie wiem czy to się nazywa dorosłość czy nie, ale zacząłem podchodzić w tej kwestii bardziej racjonalnie i protekcjonalnie, pozostawiając sobie właśnie ową furtkę bezpieczeństwa.
Taka przysięga, mimo pozytywnego wpływu na duchowośc wierzącego, może być z punktu widzenia świata, w którym żyjemy, negatywna. Jeżeli jakiś czas po ślubie uczucie wygaśnie, ludzie zmienią się [a ów pierwszy związek nauczył mnie, że ludzie się bardzo zmieniają...] i już nie czują się dobrze ze sobą, to wciąż są zobowiązani przysięgą, która od tego momentu zaczyna krępować ich wolność. Jakkolwiek boleśniejsza wydaje się perspektywa odejścia od siebie i rozpoczęcia szukania szczęścia [a właściwie kontynuowania, bo zapewne pewien czas spędzony z tamtą osobą jednak dostarczył wielu pozytywnych chwil], to jednak jest to ból krótszy [jeżeli obydwie osoby odczuwają podobną chęć zerwania, to bólu może nawet nie być wcale] niż ciągły, ukryty i wyniszczający ból podczas dalszego wspólnego życia, które dla obu stron jest pewną udręką. Bycie z kimś, kogo się już nie kocha, jedynie ze względu na przysięgę, jest przeciwdziałaniem na rzecz szczęścia własnego, jak i [byłego] partnera, podczas gdy obie te osoby mogłyby na nowo rozkwitnąć.
A ten pogrubiony w cytacie tekst to manipulacja zwana tu czasem popadaniem w skrajność
Każdego podciągniesz pod wygodny akurat w danej sytuacji paragraf.
Czyli, że się z tym nie zgodzisz, tak? Jesteś katolikiem [tak wnioskuję z twoich wypowiedzi] i nie uznajesz Biblii, podstawy wiary każdego chrześcijanina? Hmmm, czyli katolicy zaczynają już oficjalnie stawać się wyznaniem wyrosłym z chrześcijaństwa, ale się od niego odłączającym. Zastanów się, do czego się przyczepiłeś, bo jakoś nie podałeś powodów, dla których nie podoba ci się cytowanie Pisma.
Wymowa cytatu ściśle zależy od kontekstu. Niektóre z wklejonych przez Ciebie mają zbyt szerokie możliwości intepretacji.
PS Chodźcie wszyscy na zlot jakiś, wygodniej można porozmawiać