Jestem po peirwszych paru odsluchach i poki co ciarki wywolala u mnie jedynie 'Persephone' - to jest taki
Opeth, jakiego chce sie sluchac. Czuc tam te magie z okolic 'Morningrise'. Pytanie niestety brzmi - i co z tego, skoro to tylko dwuminutowe intro?
Gdzies tam niezle wypada 'Will of the Wisp' i 'Chrysalis', ale potem, jak juz zauwazyliscie, robi sie chaotycznie i jakos tak bez pomyslu. Moze jeszcze 'Era' sie broni. Ogolnie to odczuwam tu zdecydowanie wiecej patentow z 'Heritage' niz na 'PC', a to w moim odczuciu bynajmniej nie dziala na korzysc tego albumu. Znowu pelno kwadratowych, nikomu niepotrzebnych riffow, i znowu jakis taki chaos kompozycyjny.
Gdybym mial ustalic kolejnosc plyt
Retropeth, to:
1.'PC'
.
.
.
666. 'Heritage'/'Sorceress'
Obym to wszystko za jakies 15-20 przesluchan odszczekal