Grrrr! Skonczyla mi sie waznosc konta w bibliotece gownej (tak, tak: gownej) i musze jutro lezc tam z indeksem, zeby mi laskawie przedluzyli na kolejne nedzne 10 m-cy :[ Jakby nie mozna bylo na 12... I jeszcze zebym miala ten indeks. Dzisiaj musze specjalnie wieczorem lezc do centrum spotkac sie z osoba, ktora go ma (bo brala mi wpis z politologii). Modlcie sie, zebysmy sie nie minely...
A poza tym jeszcze nie mam internetu
dopiero w sobote ze wspollokatorem bedziemy sie bawic w rozdzielanie sygnalu (a na razie korzystam z jego kompa).
Dalej: mieszkam w kraju zacofanym technicznie, nigdzie nie moge dostac akumulatorka do mojego aparatu (bo takich zaawansowanych modeli u nas jeszcze nie ma... jest za to bateria, ktora pasuje, na szczescie, i mama za granica ktora jak nie zapomni, to mi kupi).
Ponadto, nie ma zadnych ladnych butow koloru czarnego (chodzi mi o jakies pantofle bez obcasa), jedyne, jakie byly, to mialy niemilosiernie dlugie noski, ze wygladalam w nich jak Pinokio na paradzie rownosci. W zwiazku z tym chodze w fioletowych. Albo w trampkach. I jestem nieszczesliwa.