W lipcowym "Metal Hammerze" ukaza³o siê interesuj±ce podsumowanie dorobku artystycznego Mety pióra Maæka Krzywiñskiego:
Metallica wielkim zespo³em jest - co do tego nie ma dwóch zdañ. Nawet wielkim zespo³om - obok niekwestionowanych momentów chwa³y - zdarzaj± siê jednak bolesne upadki. Szkoda, ¿e te ostatnie w karierze autorów "Ride the Lightning" maj± ostatnio przewagê...
Ride the Lightning
Nikt chyba nie ma w±tpliwo¶ci, jak wa¿n± dla rozwoju thrash metalu p³yt± by³ pierwszy kr±¿ek Metalliki "Kill'em All". Ta przeurocza, wci±¿ jeszcze szczeniacka - ale w dobrym tego s³owa znaczeniu, bo przepe³niona energi± i entuzjazmem - p³yta po dzi¶ dzieñ sprawia wra¿enie ¶wie¿ej. Ale to w³a¶nie "Ride the Lightning" wypada uznaæ za ten album, na którym potencja³ kwartetu z Los Angeles po raz pierwszy objawi³ siê w ca³ej okaza³o¶ci. O ile na "Kill’em All" - podobnie zreszt± jak na innym klasycznym albumie pierwszej po³owy lat osiemdziesi±tych, slayerowym "Show No Mercy" - wci±¿ do¶æ wyra¼nie rozbrzmiewa³y echa (naspeedowanego wprawdzie i zawleczonego do zatêch³ego gara¿u) New Wave of British Heavy Metal, o tyle "Ride the Lightning" (i analogicznie: "Hell Awaits") kodyfikowa³ ju¿ jêzyk klasycznego thrashu. W 1983 roku ruszy³a thrashowa lawina, która rok pó¼niej, w³a¶nie za spraw± Metalliki, zmiata³a ju¿ z drogi niemal ca³± konkurencjê. Okaza³o siê, ¿e muzyka, która - wydawaæ by siê mog³o - mia³a do zaoferowania wy³±cznie niekontrolowan±, odziedziczon± po dogorywaj±cym punku, agresjê sprzê¿on± z metalowym ciê¿arem, mo¿e skrzyæ siê dziesi±tkami barw, zaskakiwaæ i wci±gaæ s³uchacza w niebanalny labirynt d¼wiêków. "Tej (dla niezorientowanych: "tej" to takie s³ówko, którym mieszkañcy Poznania rozpoczynaj± lub koñcz± co trzecie zdanie), podstawa to ³upanina, nie?" - taki komentarz do moich gustów muzycznych dane mi by³o niedawno us³yszeæ. "Ride the Lightning" to dla mnie wymarzony kontrargument - owszem, ³upania na tym albumie nie brakuje, ale pod dostatkiem jest te¿ czadu mniej oczywistego, na swój sposób dostojnego ("For Whom the Bell Tolls" rozpoczête najs³ynniejszymi, obok tych z "Hells Bells" AC/DC, dzwonami w historii rocka), znalaz³o siê nawet miejsce dla pierwszej z d³ugiej serii metallikowych ballad ("Fade To Black"), a nawet dziewiêciominutowego utworu instrumentalnego ("The Call of Ktulu"). Motoryka rozpêdzonego stada bizonów, ciê¿ar spychacza, a zarazem wykonawcze wyrafinowanie i charakterystyczna melodyka - wszystko, co wynios³o Metallikê na szczyt, znalaz³o siê ju¿ na "Ride the Lightning". Czapki z kud³atych ³bów, Panie i Panowie.
Master of Puppets
Trudno nie zauwa¿yæ, ¿e "Master of Puppets" w swoich g³ównych za³o¿eniach jest wiernym odzwierciedleniem swojego ze wszech miar zacnego poprzednika. Zarówno drugi, jak i trzeci album Metalliki rozpoczynaj± szybkie, ale wci±¿ melodyjne, otwarte akustycznymi wstêpami, numery, drugi w kolejno¶ci jest na obu p³ytach utwór tytu³owy, w trzecim zespó³ stawia przede wszystkim na ciê¿ar, do czwartego wplata elementy balladowe, i tak dalej. Tylko utwór instrumentalny - nawiasem mówi±c, "Orion" to w moim rankingu najciekawszy kawa³ek bez wokalu w ca³ym dorobku Metalliki - przeskoczy³ z pozycji ósmej na siódm±. Niby mo¿na by zarzuciæ grupie, ¿e posz³a po linii najmniejszego oporu, ¿e chwyci³a siê bezpiecznych rozwi±zañ, ¿e nie odwa¿y³a siê zdemolowaæ sprawdzonej formu³y i wybudowaæ na jej gruzach czego¶ zupe³nie nowego. Mo¿na by, ale mam wra¿enie, ¿e przypomina³oby to - naturalnie z zachowaniem niezbêdnych proporcji – stêkanie ociê¿a³ego umys³owo postmodernisty, zdaniem którego "Zbrodniê i karê" Fiodora Dostojewskiego albo "V Symfoniê" Ludwika van Beethovena bez ¿alu mo¿na sobie odpu¶ciæ. O zara¿enie chorob± Creutzfeldta-Jakoba podejrzewa³bym tych, którzy dobrowolnie darowaliby sobie kontakt z majestatycznym, pe³nym zmian tempa i przebojowych (tak!) melodii "Master of Puppets", z kipi±cymi agresj± "Battery", "Disposable Heroes" oraz "Damage Inc.", z krocz±cym "Leper Messiah" (dobrze, ¿e angielski odpowiednik "trêdowatego" - "leper" w³a¶nie - pisze siê przez jedno "p", bo inaczej Minister Rozwoju Wsi i Rolnictwa gotów by³by za¿±daæ wci±gniêcia albumu na Indeks P³yt Zakazanych...), z którymkolwiek z o¶miu wype³niaj±cych ten kr±¿ek utworów. A zreszt± dajê g³owê, ¿e nie czyta tych s³ów nikt, kto z trzecim albumem Metalliki nie mia³by do czynienia. "Master of Puppets" to jednak wydawnictwo wa¿ne nie tylko dziêki muzyce, ale i tekstom. To bowiem jedna z tych p³yt, które udowodni³y, ¿e ca³y ten thrash ma do zaoferowania nie tylko infantylne wizje piekie³, ale te¿ refleksje na temat manipulacji, uzale¿nienia, mikrosocjologiczne komentarze, a nawet nawi±zania do prozy H. P. Lovecrafta. "Master of Puppets", "Reign In Blood", "Pleasure To Kill"... W 1986 fani thrashu naprawdê nie mieli powodów do narzekañ.
Metallica
Trochê trudno pisaæ o albumie, który wrós³ ju¿ w pop-kulturê równie mocno, co melodia "Do Elizy" dobiegaj±ca z dzwonków telefonicznych albo logo McDonald's (bez urazy dla Metalliki). No, ale spróbujê. Odnoszê wra¿enie, ¿e po czterech fantastycznych albumach osadzonych w thrashowej konwencji Hetfield i kompanii zaczynali sobie na prze³omie lat osiemdziesi±tych i dziewiêædziesi±tych zdawaæ sprawê, ¿e wiernopoddañcze trwanie przy dotychczasowej formule mo¿e zaowocowaæ wstecznictwem. Nie tylko oni zreszt±: Sepultura nie¶mia³o przymierza³a siê ju¿ do eksperymentów z muzyk± etniczn±, cz³onków Fear Factory zaczyna³ kusiæ ch³ód rocka industrialnego, a na horyzoncie ju¿ wkrótce mia³a zacz±æ majaczyæ forpoczta post-thrashu prowadzona przez Machine Head. Podczas gdy inni usi³owali restaurowaæ thrash, Metallica powa¿y³a siê na manewr, którego chyba niewielu siê po nich spodziewa³o - zespó³ zrobi³ krok wstecz, zbli¿y³ siê do ¼róde³ mocnego rocka i zaproponowa³ na swoim pi±tym albumie kolekcjê hardrockowych... piosenek. Ciê¿kich, pe³nych energii, ale jednak piosenek. I bynajmniej nie jest to zarzut. Przecie¿ ju¿ na poprzednich albumach nie brakowa³o riffów i w±tków melodycznych, które trudno by³o eksmitowaæ z g³ów ju¿ po pierwszym przes³uchaniu. Na "Metallica" po prostu oszlifowano diament, a ¿e przy okazji muzycy upro¶cili konstrukcje utworów i zrezygnowali z zawijasów znanych z wcze¶niejszego o trzy lata "... And Justice For All", to worek z megahitami siê rozwi±za³. Przecie¿ "Enter Sandman", "Sad But True", "Holier Than Thou", "Wherever I May Roam", "Don't Tread On Me" albo "Through the Never" maj± tak wielki przebojowy potencja³, ¿e stawy kolanowe siê obluzowuj±... W takim towarzystwie nie razi mnie nawet dansingowa balladka "Nothing Else Matters". "Czarny album" wiele zawdziêcza te¿ produkcji Boba Rocka. Do¶æ suche brzmienie, w jakim celowa³ Flemming Rasmussen, ¶wietnie sprawdzi³o siê na thrashowych albumach zespo³u, ale soczysty, g³êboki, "ciep³y", a zarazem ciê¿ki sound byt dla nowej muzyki Metalliki tym, czym dobre o¶wietlenie jest dla pozuj±cej modelki, a odrobina soli - dla sa³atki greckiej. Koniecznym uzupe³nieniem doskona³ej podstawy.
Reload
Ani fani, ani recenzenci nie szczêdzili Metallice razów po wydaniu "Load". Ale teraz, jedena¶cie lat po wydaniu, szósty album zespo³u wcale nie sprawia wra¿enia a¿ tak kiepskiego, jak mog³o wydawaæ siê tu¿ po jego premierze. Co wiêcej, wypada doceniæ wysi³ek, jaki grupa w³o¿y³a w ponowne przedefiniowanie swojego brzmienia. Nawet je¶li brzmienie to zosta³o wyra¼nie z³agodzone, to wszelkie zarzuty o koniunkturalizm (jak¿e ³atwo formu³owane przez - dziel±cych czas miêdzy boje z tr±dzikiem i polucjami nocnymi, a pro¶by o podwy¿szenie kieszonkowego - nastoletnich metalowych ortodoksów) wydaj± siê o tyle nieuzasadnione, ¿e przecie¿ najprostszym sposobem rozepchania kont bankowych by³oby zarejestrowanie kalki "Czarnego albumu". Oddajmy cesarzowi co cesarskie - nawet je¶li eksperymenty z "Load" nie do koñca siê sprawdzi³y, to jednak trudno zarzuciæ zespo³owi asekuranctwo i strach przed ryzykiem. "ReLoad" w du¿ej mierze jest owocem tych samych sesji nagraniowych, podczas których narodzi³a siê poprzednia p³yta. I dlatego ju¿ pó³tora roku po "Load" zespó³ wprowadzi³ na rynek jego nastêpcê. Nastêpcê, niestety, gorszego od poprzednika. Niema³o mówi³o siê w po³owie zesz³ej dekady o wp³ywie blues rocka, southern rocka, a nawet country na muzykê Metalliki. Mo¿e i co¶ jest na rzeczy, ale kiedy s³ucham "ReLoad" dzi¶, dochodzê do wniosku, ¿e to nic innego, jak zbiór do¶æ przeciêtnych rockowych piosenek, którym mo¿e trudno zarzuciæ jak±¶ wyj±tkow± mizeriê, ale do padania na kolana te¿ nie ma najmniejszych powodów. Taki "Fuel" to wprawdzie do¶æ zgrabna, melodyjna piosenka, "The Memory Remains" te¿ ujdzie (choæ nie wiem, czy wiêksza w tym zas³uga metallikowego grania, czy charakterystycznej partii wokalnej Marianne Faithfull), ale ju¿ "The Unforgiven II" to tylko remake hitu z 1991 roku. A reszta? Có¿, jako¶ trudno zadomowiæ jej siê - w mojej przynajmniej - g³owie. OK, s± dwa wyj±tki: jeden wyró¿nia siê na niekorzy¶æ, drugi - wrêcz przeciwnie. Pierwszy to sentymentalnie md³e "Where the Wild Things Are", drugi - osnuty klimatem tradycyjnej muzyki irlandzkiej - "Low Man's Lyric". Metallica i muzyka irlandzka?! A jednak w tym szaleñstwie jest metoda. Mimo wszystko po prze³adowaniu (reload) grupa strzeli³a tym razem ¶lepakiem.
S&M
O zmar³ych powinno siê niby mówiæ dobrze albo nie mówiæ nic. Niestety, odnoszê wra¿enie, ¿e do pora¿ki "S&M" w du¿ej mierze przyczyni³ siê, odpowiedzialny za orkiestrowe aran¿acje, Michael Kamen, który od czterech lat spogl±da na nas zza stratosfery. Wielkiego wyczucia, wyobra¼ni i kompetencji potrzeba, by zderzenie metalu, który - cokolwiek pretenduj±cy do elitaryzmu fani by pod nosami nie gadali - jest integralnym elementem muzyki popularnej, z chwytami muzyki artystycznej nie zakoñczy³o siê katastrof±. Warto zdaæ sobie sprawê, ¿e filharmonicy i sk³ad rockowy pos³uguj± siê innymi dialektami, i to na Kamenie spoczê³a trudna rola t³umacza. Rola, z której, moim zdaniem, niestety siê nie wywi±za³. Efekt jest taki, ¿e s³uchamy koncertowego albumu Metalliki, w odbiorze którego niepotrzebnie przeszkadzaj± wyfraczeni faceci ze smyczkami, puzonami i trójk±tami... O tym, ¿e podobne przedsiêwziêcia mog± przynie¶æ ciekawsze rezultaty, ¶wiadczy chocia¿by s³ynne "Concerto For Group And Orchestra" Deep Purple, na którym rock rzeczywi¶cie zbli¿y³ siê do form takich, jak barokowe concerto grosso (dialogowe przeplatanie siê partii solistów i orkiestry), koncertu (wirtuozerskie popisy solistów, trzyczê¶ciowa - typowa dla wiêkszo¶ci koncertów - budowa utworu). A Metallica? Có¿, gra, gra przez bite sto trzydzie¶ci trzy minuty, z ka¿d± kolejn± sprowadzaj±c s³uchacza na krawêd¼ histerii powodowanej niemo¿no¶ci± wyciszenia partii kolesiów w muszkach. Tym, co nie pozwala bez ¿alu spu¶ciæ "S&M" w otch³añ zapomnienia, s± dwa zupe³nie premierowe kawa³ki: "Human" oraz "No Leaf Cloyer". ¯aden mo¿e nie powala, ale te¿ obywa siê bez rozczarowañ. No, ale je¶li "S&M" powsta³a tylko dlatego, by cz³onkowie Metalliki zaspokoili ego, to nie by³ to najlepszy pomys³. Bo przecie¿ nie powsta³a po to, by wydoiæ zagorza³ych fanów. Prawda, drodzy fani...?
St. Anger
Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem. Kto opluwa "St. Anger", niech rzuci okiem na dokumentalny - sk±din±d ¶wietny - film "Some Kind of Monster", który ods³ania kulisy powstawania ósmego albumu Metalliki. Nie chodzi o to, ¿e chcê usprawiedliwiaæ zespó³, ale warto u¶wiadomiæ sobie, co wp³ynê³o na to, ¿e "St. Anger" przybra³ takie a nie inne kszta³ty. Hetfield zmaga³ siê z alkoholizmem (czego konsekwencj± okaza³ siê do¶æ d³ugi urlop spêdzony za murami kliniki odwykowej), Ulrich robi³ wszystko, by zale¼æ wszystkim za skórê, Hammett siedzia³ cicho, a Newsted... A Newsteda nie by³o, bo jeszcze przed rozpoczêciem nagrañ odszed³ z zespo³u. W takiej atmosferze chyba nie mog³o powstaæ dzie³o wybitne, ale posz³o chyba jeszcze gorzej, ni¿ mo¿na by³o siê spodziewaæ. Rezultaty prawdopodobnie nie usatysfakcjonowa³y samych muzyków, skoro kawa³ków z "St. Anger" pró¿no szukaæ w koncertowym repertuarze zespo³u. Zanim jednak o wadach, z czystej przyzwoito¶ci wypada³oby jednak wspomnieæ cokolwiek o zaletach. Moim zdaniem s± dwie: jedna to "Frantic", a druga - utwór tytu³owy. Oba numery, s³usznie wybrane na single, maj± zarówno przebojowy potencja³, jak i energiê, oba przewy¿szaj± ca³±, bole¶nie nijak± i wymuszon±, resztê programu. Odnoszê wra¿enie, ¿e po "Load", "ReLoad" i albumie zarejestrowanym z orkiestr± Metallica mia³a ambicjê zrehabilitowaæ siê jako zespó³ metalowy, znów ciê¿ki, na powrót agresywny, nie obawiaj±cy siê gara¿owego brzmienia. Problem w tym, ¿e surowy, spontaniczny, kipi±cy energi± rock, je¶li nagrywaæ go przez blisko rok w asy¶cie terapeuty (niezorientowanych ponownie odsy³am do "Some Kind of Monster"), traci wiarygodno¶æ. Taka muzyka nie wymaga g³êbokich analiz i milionów dolarów przeznaczonych na produkcjê. Wymaga sze¶ciu strun, kostki, rozkrêconego na full wzmacniacza, adrenaliny i testosteronu, l jeszcze jedno - gdzie, u diab³a, Lars mia³ g³owê, gdy ustawia³ brzmienie werbla? Przecie¿ ten instrument brzmi na "St. Anger" jak na najpodlejszych produkcjach polskich studiów nagraniowych...