minder wybacz, że nie lubię Still Life i daję 100% Morningrise zamiast siedemdziesięciu trzech [sic!]. Nie uważam żeby porównania, które zastosowałem były nieudolne, takie są moje wrażenia po każdorazowym przesłuchaniu najgorszej płyty Opeth i jednej z nudniejszych z jakimi kiedykolwiek miałem do czynienia. Poza tym nie jest to recenzja, choć posługuję się tym słowem, to jest żart, a jak kogoś nie śmieszy, to żarcik.
Poza tym zdecydujcie się w końcu, tekst zostaje uznany do bani, usuwam, trujecie, że usunąłem, wraca, marudzicie, że rozczarowuje.
Ciężko mi uznać ten album za wybitny, do śmiechu doprowadza mnie wręcz stawianie go ponad Morningrise, ba krytyka Morningrise, ale przecież nie będziemy się kłócić o gusta, miałem pisać na poważnie? Powiedźcie jeśli chcecie żeby ktoś wytykał waszej ulubionej płycie morze błędów w poważnej formie, jednak wolę wiejską bajdułę o toalecie, która nie powinna nikomu sprawić przykrości.
Kasandra: nie ma żadnej dyskusji, dzielimy się ponoć na morningrajsowców i stilllajfilów, a jakoś nie widzę żeby gdziekolwiek ktoś poruszył temat wyższości jednego albumu nad drugim, ba, panuje opinia, że można tylko samemu i dla siebie porównywać te albumy i nie ma sensu krytykować nie płyty tylko gusta innych z czym się zgadzam zresztą, więc gdzie dyskusja? Myślałem, że rewolucje były drogami do obalania rządów, okazuje się, że niemałą moc powinny mieć i paszkwile, przynajmniej by wywołać społeczne niepokoje...
btw: osobiście nie uważam tego za zły tekst. moim celem nie była publicystyka wysokich lotów, choć minder już chce mnie uczyć polskiego.