Ludzie ¶mierci bali siê zawsze, wiadomo - nieznane budzi lêk. Ale denerwuje i martwi mnie podej¶cie do ¶mierci wspó³czesnego ¶wiata. Nasza obecna kultura masowa jest oparta na kulcie fizyczno¶ci (m³odo¶ci, zdrowia, urody i sprawno¶ci fizycznej), medycyna zasz³a tak daleko, ¿e udaje siê wyleczyæ ludzi, dla których jeszcze wiek, ba! dekadê temu nie by³oby ratunku. Przez ca³e wieki smieræ - na polu bitwy, przy porodzie, z ³ap drapie¿nika, z r±k maruderów, z niezliczonych chorób - by³a na porz±dku dziennym, ludzie byli z ni± obyci od dziecka, a jednak paradoksalnie mimo swej powszednio¶ci stan przej¶cia w za¶wiaty by³ otoczony wiêksz± dawk± szacunku i mistyki (no choæby takie ¶redniowieczne ars moriendi), motyw ¶mierci by³ w kulturze wszechobecny. Wspó³cze¶nie ¶mieræ zdarza siê na tyle rzadko, ¿e (przy wydatnej pomocy mediów i dopiero co wspomnianego kultu m³odo¶ci i urody) wyparli¶my j± ze swiadomo¶ci, nie mamy wypracowanych wzorców tego jak sobie z ni± radzic, gdy siê z ni± stykamy. Ja na przyk³ad osobi¶cie nie potrafiê sobie wyobraziæ jak bym siê zachowa³a na pogrzebie których¶ z moich dziadków (tfu, tfu), a wie¶æ, ¿e mój kolega z gimnazjum zmar³ na atak serca (mia³ jak±¶ niewykryt± wadê wrodzon±) zatrzês³a na jaki¶ czas moj± równowag± psychiczn± ('Bo¿e, przecie¿ to by³ mój rówie¶nik!').
Jasne, gdyby mysleæ o nieuchronno¶ci ¶mierci codziennie przy sniadaniu mo¿naby oszaleæ i olac ¿ycie ogólnie, ale przychodz± w ¿yciu takie chwile, gdy naprawdê trzeba w³±czyæ fakt koñca fizycznej egzystencji w swój ¶wiatopogl±d, ustosunkowaæ siê jako¶ do niego. I tak siê czasem obawiam, ¿e wiêkszo¶c ludno¶ci nie bêdzie mia³a takiej szansy, bo nawet gdy zetkn± siê ze ¶mierci±, to albo nie bed± umieli sobie z ni± poradziæ psychicznie i siê za³ami±, albo wypchn± j± na obrze¿a ¶wiadomo¶ci (Freud siê k³ania) i zbanalizuj±/strywializuj±.
Dobra, mogê tak dalej w tym duchu jeszcze d³ugo, reszty wam oszczêdzê.