Author Topic: The Australian Pink Floyd Show  (Read 5397 times)

0 Members i 1 Go¶æ przegl±da ten w±tek.

Callahan

  • Posts: 3684
  • Karma: +85/-6
  • Gender: Male
  • Rocket Man
Odp: The Australian Pink Floyd Show
« Reply #15 on: 2012-05-29, 18:56:13 »
Napisa³em ¶licznego posta, ale zerwane po³±czenie z internetem mi go wciê³o po wys³aniu, wiêc ju¿ nie odtworzê tego, co chcia³em powiedzieæ kilka godzin temu. :/

To ju¿ schodzi na dyskusjê filozoficzn±, ale tak naprawdê w muzyce nie liczy siê to co czuje artysta tylko w rzeczywisto¶ci jak Ty siê czujesz s³uchaj±c jego muzyki. To o czym piszesz - wiedza odno¶nie emocji artysty - to te¿ co¶ co rozgrywa siê tylko i wy³±cznie w Twojej g³owie i nie ma specjalnego prze³o¿enia na rzeczywisto¶æ. Tak naprawdê nawet jakby Ci przysz³o stan±æ przed oryginalnym kwartetem, nie mia³by¶ zielonego pojêcia co oni czuj± - równie dobrze Gilmour mo¿e ¶piewaæ Comfortably Numb i my¶leæ o jedzeniu steków. Natomiast chodzi o to o czym Ty pomy¶lisz s³ysz±c ten kawa³ek, a wyobra¿enia o emocjach Gilmoura s± tylko "wspomagaczem".
Oczywi¶cie, ¿e to jest kwestia mnie, a nie wykonawcy. Za³ó¿my jednak tak± sytuacjê. Jest sobie zespó³ X, bardzo popularny i lubiany. Koncertuje po ca³ym ¶wiecie, tylko do Polski wysy³a swoich sobowtórów. Jest to fakt oficjalnie znany, ¿e zamiast X zagra zespó³ ich zastêpuj±cy - show robi± taki sam, ale to jednak inni ludzie, nawet je¶li brzmi± podobnie. My¶lê, ¿e wielu ludzi posz³oby faktycznie na taki koncert, nie zmienia to jednak faktu, ¿e choæby fani zadowoleni byli z zespo³u zastêpczego, powtarzaliby z pewno¶ci± "oryginalny X - to dopiero musia³by byæ koncert!". Tu chodzi mimo wszystko o emocjonalne powi±zanie z twórc±, którego muzykê lubisz, którego samego szanujesz. Z wykonawc±, który w swoim w³asnym stylu gra i ¶piewa. Kiedy z zespo³u, którego s³uchasz, odchodzi jaki¶ muzyk, uzasadnione s± obawy i smutek, ¿e ju¿ siê tego konkretnego sk³adu nie zobaczy na oczy. Muzyk, który go zast±pi, mo¿e zrobiæ dwie rzeczy - staraæ siê odgrywaæ partie, które nale¿a³y do poprzednika tak wiernie wzglêdem orygina³u, jak tylko potrafi - co, jak wiadomo, nigdy nie jest mo¿liwe w zupe³no¶ci - albo zagraæ wszystko zupe³nie w swoim stylu, przez co muzyka mo¿e zyskaæ, ale na pewno co¶ ze swojego wcze¶niejszego charakteru utraci bezpowrotnie. Ale to s± kwestie stylu i techniki. Jasne, ¿e kiedy zespó³ jedzie w trasê i gra kilkadziesi±t wieczorów pod rz±d te same piosenki, to nie zawsze bêdzie za tym sta³a w ogóle jakakolwiek emocjonalno¶æ zwi±zana z muzyk±. Tym trudniej jest to stwierdziæ je¶li audiencja sk³ada siê z kilku tysiêcy osób, a kontakt z publik±, je¶li jest, to bardzo umowny. Utrzymujê jednak, ¿e to z artyst±, który pod muzyk± siê podpisuje i za ni± odpowiada, jestem zwi±zany emocjonalnie, a nie z na¶laduj±cym go rzemie¶lnikiem, który stara siê jak najlepiej udawaæ orygina³. Byæ mo¿e mu siê to udaje, byæ mo¿e rzeczywi¶cie mo¿na pój¶æ na ten koncert i prze¿yæ co¶ intensywnego - wszystko to faktycznie siedzi w g³owie odbiorcy i zale¿y od jego nastawienia. My¶lê, ¿e w przypadku TAPFS nie potrafi³bym pozbyæ siê wra¿enia, ¿e mam do czynienia z dzia³aniem zupe³nie odtwórczym, wrzuconym w pe³n± przepychu oprawê, za któr± nie stoi ¿adna nowa tre¶æ (jak to by³o w przypadku koncertów Watersa z The Wall), a w dodatku nie ma ona oparcia w osobach, które s± twórczym ¼ród³em ca³ego zamieszania.

 

lofty-success